Dłuższą chwilę szli w milczeniu. Wiatr szumiał, trzeszczał piach pod stopami, postukiwała miarowo laska. Matylda nie wiedziała, jak zacząć rozmowę z dziadkiem.
– Piękna laska – odezwała się w końcu.
Dziadek spojrzał na nią z ukosa.
– Dostałem ją od pewnego mistrza wiele lat temu, gdy byłem jeszcze młody – westchnął. – Wiąże się z nią pewna historia. Widzisz tego smoka owiniętego wokół niej? – Matylda energicznie skinęła głową. – To opiekun garbatych. Dawno, dawno temu marzył o tym, aby stać się smokiem walecznym. Chciał walczyć z rycerzami, ziać ogniem, palić miasta, jednym pociągnięciem szponów unicestwiać armie. Poszedł więc do mistrza, który słynął z tego, że znał liczne techniki walki, i poprosił go o naukę. Nauczyciel przyjął go do siebie. Kazał smokowi gotować ryż i parzyć herbatę, podczas gdy mistrz piórkiem maczanym w atramencie rysował wymyślone światy. Po posiłku smok chodził nad rzekę, by tam ostrożnie myć porcelanę. Potem układał filiżanki w kuchni i przechodził do biblioteki, gdzie całymi dniami odkurzał stare księgi. Brał każdy tom do ręki, wolumin po woluminie i strona po stronie przecierał je miękką miotełką. Wieczorami siadali razem na drewnianych stopniach, mistrz zapalał fajkę i opowiadał smokowi niezwykłe historie. Czasem pokazywał swoje rysunki. Smok lubił słuchać opowieści mistrza, uwielbiał patrzeć, jak rysuje, ale mijał rok za rokiem i smok zaczął się niecierpliwić.
– Kiedy zaczniesz mnie uczyć walki? – zapytał wreszcie.
– Uczę cię tego od samego początku – odrzekł nauczyciel.
Tej nocy smok nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok i rozmyślał. Czuł, że marnuje czas na praktykach u tego nauczyciela, że u kogoś innego nauczyłby się pchnięć i ciosów, wiedziałby, jak używać ognia, a kiedy korzystać z potężnych skrzydeł. A tu co? Nosił wodę, gotował strawę, mył porcelanowe filiżanki, z którymi musiał obchodzić się niezwykle delikatnie. Nie tak wyobrażał sobie życie walecznego smoka. Przy śniadaniu rzekł:
– Mistrzu, postanowiłem cię opuścić. Marnuję tu tylko swój cenny czas. Nauczyłeś mnie obchodzić się z porcelaną i odkurzać księgi, niektóre znam przez to na pamięć, lecz nie nauczyłeś mnie walczyć. A ja chcę pokonywać rycerzy i tyranów, chcę zwyciężać armie i władać całymi narodami. Jestem smokiem walecznym!
– Jesteś – potwierdził mistrz. – Skoro czujesz się gotowy, idź. Twoim orężem są słowa. Słowa. Prawdziwą bronią są opowieści, którymi zwyciężasz świat.
Smok zamilkł, podniósł swoje długie chude ciało i pochylił się przed nauczycielem w pożegnalnym ukłonie.
– Byłeś moim ostatnim uczniem. Chcę ci ofiarować prawdziwą broń. Weź ją ze sobą na drogę – powiedział mistrz, wręczając smokowi szary, ciężki worek.
– Zarzuć go na plecy, kiedy będziesz przechodził przez bramę.
Smok przyjął dar, zarzucił go na plecy i odszedł. Kiedy przechodził przez bramę, worek na plecach zamienił się w najczystsze srebro i stopił z ciałem smoka, zamieniając w narośl pokrytą łuskami.
– Od tej pory srebrny smok jest opiekunem garbusów takich jak ja – zakończył swą opowieść dziadek, otwierając drewnianą furtkę prowadzącą do ogrodu.
Łóżko okazało się nadzwyczajnie miękkie i wygodne i Matyldzie wydawało się, że zasypia kołysana łagodnymi falami oceanu. Że płynie okrętem, żagle łopoczą na wietrze, a przed nią otwiera się wielkie oko błękitu. Lecz oto nagle zmienił się kierunek wiatru, Matylda wykonała gwałtowny zwrot i zobaczyła, że z głębi wód wypływa na powierzchnię potwór, który płynie za nią i ją obserwuje. I tak płyną obok siebie, bok w bok. Matylda mocno trzyma ster, cielsko morskiego potwora raz po raz wynurza się na powierzchnię i groźny potwór łypie na nią bursztynowym okiem. Na leży łuk Odyseusza i Matylda wie, że mogłaby jedną celną strzałą uśmiercić potwora i pozbyć się jego towarzystwa. Ale płyną obok siebie już od dłuższego czasu i nic się nie dzieje. Matylda rozgląda się dookoła. Przy drugiej burcie, na bloczku do wyciągania lin wisi jej szkolny plecak, w którym Matylda ma kanapki z tuńczykiem, jakie rano zrobiła jej mama do szkoły.
– Chcesz kanapkę? – pyta potwora, a on mruga do niej głębokim okiem i szczerzy paszczę
I Matylda, zamiast posłać w jego stronę śmiercionośną strzałę, daje mu kanapkę z tuńczykiem. Potwór zostaje nieco w tyle i powoli znika w głębi oceanu.
– Hej! – woła za nim Matylda. – Hej, hej, jak będziesz głodny, przypłyń do mnie. Poznamy się lepiej. Ja mam na imię Matylda, a ty?
Ale pytanie Matyldy zawisa nad powierzchnią wód i jej łódź płynie dalej łagodnie kołysana miękką falą. A może miękkim łóżkiem w domu dziadka?
– Moja mama mówi, że nasz świat jest tylko światem, który jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Że niewyobrażone nie istnieje.
Każda opowieść jest początkiem podróży.
„Czyżbyś znał samego Cervantesa? Poetę, który spisał me dzieje?” – chciał wiedzieć rycerz. Smok przypomniał sobie, że w bibliotece mistrza trzymał książkę tego autora w ręku. Nawet wielokrotnie, bo zbierało się na niej wyjątkowo dużo kurzu. „Znam go!” – rzekł więc, a wówczas Don Kichot zeskoczył z konia i złożył przed smokiem dworski ukłon. „Jesteś zatem mi przyjacielem, nie wrogiem. Kto jest przyjacielem Cervantesa, jest moim przyjacielem. Zresztą… nie mógłbym upiec cię nad ogniem, skoro stoczyłem z tobą nie walkę, lecz rozmowę” – dodał, po czym podzielił się ze smokiem chlebem i razem usiedli do posiłku. Smok zaparzył herbatę i obaj przez całą noc snuli rozmaite opowieści o smokach i rycerzach.
Dziewczynki poszły po splątany zwój liny. Kiedy z nią wróciły, dziadek siedział na dziobie, jedną rękę oparł na głowie wyrzeźbionego smoka, drugą przytulał do siebie białego kotka z czarnymi łapkami. Kot miał bardzo zadowoloną minę. – Jak tego dokonałeś? – zapytała Matylda. – Opowiedziałem mu historię, w której pewien bardzo odważny kot w czarnych butach walczy ze smokiem, a dzięki sprytowi zamienia smoka w myszkę i… – Dziadek strząsnął z krzywego ramienia srebrne pióro i wręczył kota Matyldzie. – Ośmielony opowieścią sam do mnie przyszedł.