Mimo iż dążenie do tego, by być lepszym, jest niezwykle pozytywną cechą, to trzeba znać jednak dokładnie określić, czym jest dla nas owo „lepsze” czym jest doskonałość. Inaczej wpadniemy w pułapkę nieustannego ulepszania przy jednoczesnym braku zadowolenia z efektów, bo przecież nie wiemy do końca, jakich tak naprawdę rezultatów oczekujemy. Co więcej, ten ideał, do którego dążymy, może stać się początkiem idei, która przynosi tylko cierpienie –zarówno nasze, jak i otoczenia. Już II wojna światowa pokazała, jakie są konsekwencje ulepszania systemu, tworzenia czystej doskonałej rasy ludzi, a właściwie nadludzi.
W praktyce nigdy nie będzie to możliwe, bowiem człowiek obdarzony jest wolną wolą, dlatego tez wybiera, popełnia błędy, kieruje się emocjami i nigdy do końca nie wie, jak postąpi. Te emocje czynią właśnie z nas ludzi, odróżniają nas od maszyn, ale też czynią nas zawodnymi i słabymi w niektórych przypadkach. A na słabość nie ma miejsca w mieście podlegającym nieustannemu doskonaleniu, Robopolis. Dlatego też rządzący miastem podejmuje decyzje o eliminacji ludzi zamieszkujących miasto i pozostawieniu wyłącznie pozbawionych uczuć, a przez to niezawodnych robotów. Ludzkie wady mają stać się tym samym reliktem przeszłości, a – w drodze łaski – burmistrz daje ludziom godzinę na opuszczenie granic miasta.
Kiedy mieszkańców ogarnia panika i uciekają z Robopolis, oddając miasto we władanie idealnym robotom, zapominają o swoich pupilach. A te, pozbawione troskliwej opieki, stają się bezradne niczym dziecko. Czym bowiem jest zwierze bez swojego właściciela? Jak ma sobie poradzić w okrutnym (o przepraszam, idealnym) mieście przyszłości? Całe szczęście, że mają one Rufusa. Ten bezpański pies, zakała lokalnej policji, poszukiwany listem gończym kundel, staje się przywódcom nagle pozbawionych właścicieli zwierząt. Przy okazji będzie on poszukiwał odpowiedzi na pytania dotyczące swojej przeszłości, z której niewiele pamięta, a także przyczyn nienawiści burmistrza do ludzi i jego przekonania, że miasto powinno służyć „lepszym istotom”. Ja zakończy się ta historia? Możecie przekonać się oglądając europejsko- chińską koprodukcję pt. „Gang zwierzaków” w reżyserii Reinhard Kloossa. Choć tak naprawdę szkoda na film czasu, bowiem – pomijając całkiem dobry pomysł na fabułę – bajka ta jest prawdziwym fiaskiem.
Trudno powiedzieć nawet, do jakiej grupy wiekowej film ma być adresowany. Teoretycznie jest on dla dzieci, choć idea eksterminacji może być zbyt brutalna dla maluchów. Nawet jeśli potraktować ją jako wstęp do rozmowy o ludzkich wadach, słabościach, człowieczeństwie, to i tak producent tego nie przemyślał. Jednak problem pojawia się już wcześniej, na etapie konstruowania postaci, dialogów, a ostatecznie – animacji. Ciężko doprawdy znaleźć mocny punkt tego filmu, ciężko nawet znaleźć jeden tekst, który mógłby śmieszyć. Probatyczna jest tu nawet ciągłość akcji, panuje chaos, może i ludzki, ale na pewno do filmu zniechęcający. Podobnie zresztą jak zwierzaki czy roboty, bowiem o ile ludzie jeszcze na człekokształtnych wyglądają, to większość czworonogów nie przypomina samych siebie. Najwierniej została chyba odtworzona postać Rogera, bardzo sympatyczna zresztą, ale wygląda na to, że ta postać wyczerpała już wenę rysownika. A szkoda…