Porwanie królewny Witolda Wojtkiewicza – Justyna Mrowiec, Marta Dobrowolska – Kierył
Książka wpadła w moje ręce i trochę się przeraziłam. Czy ja jestem dobrą osobą do napisania recenzji na jej temat? Czy ja się na tym znam? Czy ja tym żyję? Cóż, trzy razy nie. Pomyślałam sobie jednak, że może właśnie dlatego powinnam napisać, co myślę o tej książce. Bo ten temat jest dla mnie obcy, trochę straszny, na pewno odległy. Tylko… może moje spostrzeżenia będą mogły coś wnieść. Zaciekawieni? Już piszę, o co chodzi!
Książka „Porwanie królewny Witolda Wojtkiewicza” to lektura, która ma na celu przybliżenie sztuki małym dzieciom. Zwłaszcza tym, które słysząc słowo „muzeum”, uciekają i dostają ataku histerii. Może też dla tych, które nigdy nie miały możliwości poznać sztuki. A dzieje się to wszystko za pomocą małego chłopca, którego tata z okazji urodzin zabiera do muzeum. Jak możemy przypuszczać, chłopiec nie jest z tego powodu szczęśliwy, ale tata przekonuje go i jak się okazuje, słowa dotrzymuje – ponieważ ich wizyta zamienia się w pełną przygód historię. Na następnych stronach mamy: życiorys autora tytułowego obrazu oraz ćwiczenia i trochę ciekawostek związanych z obrazem. Między innymi: jakie były pierwsze zabawki, w co bawiły się królewskie dzieci, co nieco o symbolice w obrazie, ale też ćwiczenia związane z babcią i dziadkiem. Ciekawe prawda? Jeden obraz a tyle zagadnień. Ćwiczenia są mocno manualne: coś wyciąć, namalować, zaznaczyć, pokolorować. Tutaj też mamy jasno pokazane, że książka jest dla dzieci nieco starszych, myślę, że wiek od lat 8 w górę.
Bardzo podoba mi się taki pomysł, żeby przybliżać sztukę dzieciom. Bardzo bym chciała, żeby sztuka, nie była dostępna tylko dla „wybranych”, ale żeby każdy mógł się nią cieszyć. Bo sztuka jest dla każdego. Także i dla dzieci. Dlatego, taka pozycja, jest naprawdę fajnym pomysłem. I rzeczywiście może zachęcić dzieci do poznawania z pozoru „nudnych” tematów.
Niemniej jednak książka, niestety, trochę przypomina mi podręcznik. Mamy początkową historię. Potem słowa o malarzu, a następnie ćwiczenia. I później ten schemat się powtarza: tekst, zadanie, ćwiczenia. I tak w kółko. Jest to oczywiście świeże i inspirujące, ale ma w sobie coś szkolnego. Nie czuje, żeby te zadania / ćwiczenia, otwierały dzieci na kreatywność. Tak, przede wszystkim to, nie widzę tutaj miejsca na kreatywność, żywą analizę dzieła. Trochę wszystko „kawa na ławę”. Nie przeczę jednak, że pomysł naprawdę fantastyczny.
Karolina Guzik